Jak wyglądały u nas początki z rozszerzaniem diety?

2 września 2019, 

Zupełnie inaczej niż w moich wyobrażeniach 🙂

Zaczęliśmy od wprowadzenia pokarmów metodą BLW, kiedy mała miała niecałe 6 miesięcy. Posadzona siedziała już prosto, wykazywała bardzo duże zainteresowanie jedzeniem i była mistrzem w łapaniu przedmiotów i wkładaniu ich do buzi (pozostała nim na bardzo długi czas, w piaskownicy niejednokrotnie wyciągałam jej z buzi patyczki i piasek). Nie mieliśmy jeszcze krzesełka, poza tym wydawało mi się, że na nie trochę za wcześnie, więc siedziała u nas na kolanach. Podaliśmy jej ugotowaną do miękkości marchewkę, brokuł i ziemniaka.

Do czasu pierwszej próby z jedzeniem, w buzi lądowało dosłownie wszystko co znalazło się w zasięgu ręki naszej córki. Tak było i tym razem – od razu po posadzeniu przy stole mała ucieszona sięgnęła ręką po marchewkę, w kilka sekund włożyła kawałek do buzi i… zrobiła skwaszoną minę zapowiadającą, że z rozszerzaniem diety nie pójdzie tak gładko jak podejrzewałam wcześniej. Wypluła co się dało, nie dotknęła już nic więcej i miałam wrażenie, że przez kilka następnych godzin dla bezpieczeństwa i spokoju postanowiła nic innego nie brać do buzi 🙂

Podczas następnego posiłku chwyciła brokuł i ponieważ do buzi trafiła jego główka, która się tam wewnątrz rozsypała, to nie było tak łatwo wypluć wszystkich kawałków. Chcąc nie chcąc (a właściwie bardziej nie chcąc) trochę ten brokuł zjadła. Po próbie z brokułem zainteresowanie jedzeniem spadło na dobrych kilka dni do zera.

Mała nie łapała już jedzenia siedząc przy stole. Ewentualnie łapała i zrzucała na ziemię albo wcierała w stół (do buzi nie brała nic). Pokryło się to z wizytą kontrolną u naszej pani doktor, która twierdziła, że koniecznie muszę podawać dziecku więcej jedzenia, bo w jej wieku (prawie 6 miesięcy) to już trzeba jeść 1 duży słoik niemowlęcego jedzenia na obiad i jakiś tam specjalny na kolację. Niby od miesięcy czytałam o żywieniu niemowląt, studia skończyłam pisząc obszerną pracę o rozszerzaniu diety i wiedziałam, że niekoniecznie racja pediatry, to jedyne słuszne rozwiązanie, ale słysząc od osoby w białym fartuchu, że zrobię dziecku krzywdę postanowiłam, że próbujemy jednak z papkami. I że zrobimy taki mix: łyżeczka+BLW.

Mała zblendowanych ziemniaków w ogóle nie chciała, bataty zjadała w ilości od pół łyżeczki do 1-2 łyżeczek podczas posiłku. Jak tylko się orientowała co robimy to machała rękami i próbowała sama złapać łyżeczkę. Jak łapała to jej zawartość oczywiście nie lądowała w buzi tylko na włosach albo meblach. Z owocami nie było lepiej. Ostatecznie po 2-3 tygodniach niejedzenia podczas karmienia łyżeczką i mojego zastanawiania się co robię nie tak, że to nie działa wróciliśmy do BLW, czyli proszę masz i jedz co chcesz 🙂

W międzyczasie dotarł nasz fotelik. Ponieważ do tej pory bataty cieszyły się największym zainteresowaniem, dlatego poszły na pierwszy ogień jako jedzenie w kawałkach. Podczas pierwszego posiłku już nie na kolanach u rodziców batat wylądował w buzi, ale mała go nie odgryzła. Świetnie jej szło manipulowanie rączkami, ale widać było, że do buzi to ona wkładać tego nie chce. Następnego dnia był banan. Nie zjadła nic. Następnego znowu to samo. Po 3 dniach do diety ponownie dołączył brokuł. Wtedy po raz pierwszy miałam wrażenie, że odgryza kawałek jedzenia i go zjada. Kolejne dni były już coraz lepsze. W buzi lądowało więcej jedzenia, mina przestała wyrażać obrzydzenie, a mała z zadowoleniem siadała do stołu. Sporo czasu zajęło zanim kawałki, które zjadała były większe niż mikroskopijne gryzki, ale w porównaniu do prób nakarmienia dziecka łyżeczką, widać było, że jedzenie sprawia jej przyjemność. Za tą właśnie radość podczas spożywania posiłków chyba najbardziej lubię BLW. I za spokój podczas jedzenia. I za to, że spędzamy razem czas przy stole.

Podsumowując, rozszerzanie diety to proces, który trwa dość długo. Niezależnie od tego czy zdecydujecie się na metodę BLW, czy tradycyjne karmienie maluszka łyżeczką, do ukończenia pierwszego roku życia to i tak mleko powinno być podstawą żywienia. W pierwszych tygodniach wprowadzania pokarmów stałych dzieci często jedzą małe porcje. U nas dopiero w okolicach 9-10 miesiąca porcje mocno się zwiększyły. Na początku rozszerzania diety dobrze jest nie sadzać do stołu wygłodniałego dziecka. Jest jeszcze za małe żeby zrozumieć, że to co leży na stole sprawi, że za chwilę przestanie być głodne. Moja córka najlepiej jadła pokarmy stałe, kiedy była karmiona piersią ok. 30-40 minut przed stałym posiłkiem. Zdążyła już wtedy zgłodnieć, ale nie na tyle żeby się denerwować przy stole i w takim stanie jedzenie interesowało ją najbardziej.

Tutaj możesz przeczytać o naszych pierwszych posiłkach 🙂